Tak.
Wiemy. Sami się zastanawiamy, jaki czynnik zadecydował o zwycięstwie
akurat „Fantastycznego Pana Lisa” w naszym demokratycznym głosowaniu na
film dekady. Sympatia dla wszystkiego, co jakkolwiek fantastyczne, jak
można wywnioskować z naszego poprzedniego wielkiego rankingu?
Sentyment do „Misia Uszatka"? Owszem, mamy słabość do poklatkowo
animowanych zwierzaków, tym bardziej jeśli mówią głosami George′a
Clooneya, Billa Murraya czy Meryl Streep. Potrafimy docenić kapitalne
pomysły inscenizacyjne i scenograficzne. Ale to nie konkurs piękności,
by sama przecudnej urody otoczka wizualna wystarczyła do wygranej. Z
kolei merytorycznie Wes Anderson nie zdobywa Mount Everestu, tylko
eksploruje te same tereny, co we wcześniejszych filmach aktorskich.
Oczywiście na swój specyficzny sposób, gdzie neuroza i absurd, ironia i
czułość tworzą wspólny porządek, zaś o sile rodziny stanowią nie więzy
krwi, lecz akceptacja indywidualnych cech, a nawet dziwactw
poszczególnych członków. Parafrazując Cormaca McCarthy′ego, to nie jest
animacja dla małych dzieci; to kino andersonowskie pełną gębą – tyle że
tym razem tą gębą jest lisi pysk. I może właśnie dlatego film sprawia
tak dziką przyjemność, że nie sposób nie przyznać mu najwyższych not? W
końcu jak często oglądamy pełnokrwistą tragikomedię
kryminalno-egzystencjalną (motyw z wilkiem ma charakter niemal
mistyczny!) w wykonaniu kukiełkowej fauny? Niby tak nam dalekiej, a
zarazem tak bliskiej. „That was pure wild animal craziness”, jak mawia
niejaki Pan Lis.
2. Zakochany bez pamięci (2004, reż. Michel Gondry)
Charlie
Kaufman w ostatniej dekadzie zdobył sławę jednego z najciekawszych
scenarzystów filmowych, jego nazwisko stało się marką samą w sobie.
Pewnym problemem dla przeciętnego widza było to, że większość z jego
dzieł („Być jak John Malkovich”, „Adaptacja”) było przewrotnymi
zabawami, wyrazami artystycznej odwagi, bez specjalnego kontaktu z
rzeczywistością. „Zakochany bez pamięci” (jak raczył piękny poetycki
tytuł „Eternal Sunshine of the Spotless Mind” przełożyć nasz
dystrybutor) to wyjątek, film w genialny sposób łączący w sobie
oryginalność scenariusza z całkiem realistycznymi problemami. To także
wysmakowana formalnie gatunkowa hybryda, łącząca w sobie klasyczne
science fiction (opowieść o pewnym wynalazku i jego wpływie na ludzi) z
komedią romantyczną i dramatem psychologicznym, na dodatek pełna
doskonałych pomysłów narracyjnych Michela Gondry′ego. Ale fascynująca
forma, kapitalna wizja ludzkiej pamięci, to tylko jedna strona medalu.
Bowiem „Zakochany bez pamięci” jest pięknym hymnem na cześć miłości,
filozoficzną bez mała rozprawką na temat człowieczeństwa, naszego
odniesienia do innych ludzi, przyczyn uczuć, jakimi ich obdarzamy. Jeden
z najoryginalniejszych i najmądrzejszych filmów dekady, wzruszający,
intrygujący i bawiący, na dodatek ze znakomitymi, grającymi wbrew
swojemu emploi Jimem Carreyem i Kate Winslet. Z pewnością film nie tylko
na jeden seans.
3.Memento (2000, reż. Christopher Nolan)
Scenariuszowe
i montażowe arcydzieło, jak mówią Amerykanie: second to none, autorstwa
braci Nolanów: Jonathana i Christophera. Kapitalna konstrukcja
opowieści o facecie, który pamięta tylko ostatnie pół godziny swego
życia i to, co wcześniej zdążył wytatuować na własnym ciele (podobny
chwyt mieli później zastosować twórcy „spalonego” hitu, serialu „Prison
Break”, każąc głównemu bohaterowi pokryć własne ciało tatuażem z ukrytym
planem więzienia), zapisać w papierowych notatkach, względnie czemu lub
komu zdążył zrobić zdjęcie. Ostatni pewny dla niego fakt, to to, że
jego żona nie żyje i ktoś powinien za to zapłacić. Zaczynamy mu
towarzyszyć w momencie, który wydaje się być puentą całej opowieści: gdy
morduje jakiegoś faceta. Cofając się półgodzinnymi skokami wstecz
fabuły zaczynamy rozumieć, kim jest uśmiercony facet i dlaczego spotkał
go taki los, tudzież kim jest główny bohater cierpiący na utratę pamięci
krótkotrwałej. Prawie. Bo wreszcie docieramy do faktycznej puenty,
zaskakującej, jak cała ta niesamowita konstrukcja. Świetna kreacja mało
znanego aktora, Guya Pierce′a, kapitalna konstrukcja dwóch ciągów
fabularnych, jednego biegnącego od przeszłości do przyszłości, drugiego
zaś wstecz.
4. Wall•E (2008, reż. Andrew Stanton)
Już
„Krótkie spięcie” udowodniło, że nie tylko w „Gwiezdnych wojnach” robot
może mieć ciekawą osobowość, a nawet… mimikę (mimo że z całej twarzy ma
tylko oczka-kamery i blaszane „brwi”), ale dopiero zespół Pixara
ośmielił się uczynić robota głównym bohaterem – w dodatku bohaterem,
który przez pierwszą połowę filmu nie wypowiada ani słowa. Wykreowana w
komputerze wizja opuszczonego, pełnego śmieci miasta była tak
plastyczna, że można by dać się nabrać, iż zdjęcia zostały nakręcone w
prawdziwych dekoracjach ze zdalnie sterowanym robocikiem. Wall-E zyskuje
sympatię widzów od pierwszej chwili, dzięki czemu z zapartym tchem
kibicujemy wszystkim jego poczynaniom. Wątek uczuciowy poprowadzony jest
niezwykle subtelnie – spójrzmy tylko, ile emocji zawiera scena, gdy
robot po raz pierwszy bierze swą wybrankę za „rękę”. Zdecydowanie jeden z
najbardziej wzruszających filmów animowanych, godny polecenia
wszystkim, niezależnie od płci i wieku. A do tego jedno z najciekawszych
science fiction ostatniej dekady, z przejmującą i wcale nie tak
nieprawdopodobną wizją naszej przyszłości.
5.. Toy Story 3 (2010, reż. Bradley Raymond, Lee Unkrich)
Godne
zwieńczenie wspaniałej trylogii. Pixar w najlepszym wydaniu:
rewelacyjna animacja, inteligentny humor, mnóstwo akcji i dużo wzruszeń.
I choć lęk przed przemijaniem oraz tęsknota za bliskimi dotyczą tutaj
„tylko” zabawek, są ukazane przejmująco. Film zahacza też o tematy
zupełnie dorosłe: mamy tu totalitarną władzę misia, udającego
dobrodusznego ojczulka (kto na jego widok pomyślał o Stalinie, ręka do
góry), a także przerażająco ukazane zniszczenie psychiki, które dokonuje
się za sprawą poczucia odrzucenia. Oczywiście nie mogło zabraknąć scen
dynamicznej akcji (ucieczka z więzienia… to jest, przedszkola) i
nawiązań do popkultury. Mamy zatem sceny rodem z westernu, Supermana,
horroru i „Gwiezdnych wojen” (upadek Imperatora). Ale „Toy Story 3” to
przede wszystkim film o nierozerwalnych więzach przyjaźni i utraconym na
zawsze dzieciństwie. To właśnie dlatego triquel popularnej serii o
zabawkach autentycznie .
6.Odlot (2009, reż. Pete Docter, Bob Peterson)
Koncept,
aby nakręcić film dla dzieci ze średnio sympatycznym emerytem w roli
głównej na dodatek w głównym wątku traktując o przemijaniu i jesieni
wieku a przy tym wprawić w zachwyt najmłodszych widzów, jest wyzwaniem
któremu sprostać może tylko nieustraszona drużyna Pixara. Jeszcze nigdy
wcześniej nikt z taką lekkością i przystępnością nie tłumaczył
zwyczajnej nieuchronności życia i jego często bolesnych losów,
równocześnie kusząc magią pościgu za spełnianiem najskrytszych marzeń i
doceniając ogromną wartość przyjaźni niezależnie od różnicy wieku.
Studio Pixara już przy okazji „Wall•Ego” poszli o kolejny krok do przodu
odchodząc od typowej historii dla dzieci, ale tak naprawdę to przy
„Odlocie” zafundowali w pełni widzom w każdym wieku niesamowitą i
niezapomnianą podróż nie tylko w nieznane, ale też w głąb samego siebie.
Nawet bez pomocy baloników unoszących dom Karola Fredricksena, każdy
wrażliwy odbiorca daje się ponieść urokowi „Odlotu” i odlatuje w
całkowicie nową filmową krainę.
7.Powrót (2003, reż. Andriej Zwiagincew)
Tylko
iskra Boża mogła natchnąć debiutanta do stworzenia tak przejmującej
historii. Można opowiadać o niej godzinami, ale niemożliwe jest
uzasadnienie jej wielkości, tak jak niemożliwe jest racjonalne
uzasadnienie istoty życia i śmierci. Ale czy w ogóle życie, śmierć czy
nawet miłość da się racjonalnie uzasadnić? Raczej nie i właśnie
częściowo o tym opowiada „Powrót”. Irracjonalność egzystencji postaci
jest dla nas lustrem, jakby posiadającym bagaż – powtórzonego pięć razy –
słowa Candyman. Zwiagincew mówi też o dojrzewaniu oraz szukaniu
autorytetu za cenę wolności. Każdą scenę można rozumieć dosłownie (na
linii człowiek-człowiek), jak i metaforycznie (na linii człowiek-Bóg).
Udane połączenie najlepszych cech rosyjskich mistrzów, Tarkowskiego i
Michałkowa. Genialna forma, piękna treść i winne właściwości, czyli
wzrost wartości produktu wraz z wiekiem. „Powrót” jest bowiem filmem,
który wraca we wspomnieniach,
8. Spirited Away (2001, reż. Hayao Miyazaki)
Jeden
z najlepszych filmów Miyazakiego, słusznie nagrodzony Oscarem, opowiada
historię nieco rozpieszczonej jedynaczki, która musi podjąć pracę
służącej w gigantycznej łaźni obsługującej japońskie bóstwa i duchy, a
do tego znaleźć sposób, by uratować swoich rodziców i przyjaciela.
Perfekcyjnie dopracowana scenografia z przebogatym tłem sprawia, że
kolejne sceny można smakować po wielokroć, wciąż odnajdując nowe
szczegóły. Niesamowita, oniryczna atmosfera (budynek-moloch, bezkresne
morze po kostki, agresywne stado latających papierowych ludzików)
połączona jest z typowo japońskim naturalizmem (Duch Bez Twarzy
wymiotuje z przejedzenia, zaś krwawa scena ataku na futrzastego smoka
sprawia, że filmu nie polecamy najmłodszym widzom). Do tego sympatyczni
bohaterowie i połączenie znanych baśniowych motywów z całkowitą
egzotyką. Czego chcieć więcej?
9. Bękarty wojny (2009, reż. Quentin Tarantino) Niesamowita jazda i z pewnością najlepszy film Quentina Tarantino od czasów „Pulp Fiction”. Po pierwsze – nieoczekiwana sekwencja genialnych scen, łamiących wszelkie reguły kina przygodowo-wojennego, będąc jednocześnie dla niego hołdem. Po drugie – kapitalna alternatywna wersja przebiegu II wojny światowej, nie budząca sprzeciwu, ale raczej przekonanie, że „tak właśnie być powinno"! Po trzecie – cudowna kreacja Christopha Waltza, jako jednego z najciekawszych czarnych charakterów dekady, z dzielnie mu sekundującymi Bradem Pittem w doskonałej formie i Diane Kruger w swej najlepszej roli. Po czwarte – „Bękarty wojny” są najbliższe klasycznej komedii, filmem przerażająco wręcz śmiesznym. Ale przede wszystkim widać w tym dziele ogromną frajdę twórców, która udziela się widzom i niekwestionowaną, szczerą, gorącą i w pełni
10. 25. godzina (2002, reż. Spike Lee)
Nieszczególnie doceniane, o czym świadczy choćby ten ranking iMDB,
a jedno z najlepszych dzieł w dorobku najwybitniejszego
afroamerykańskiego reżysera. Nadmierny radykalizm ustąpił miejsca bardzo
dojrzałej refleksji, jakby Spike Lee w końcu w pełni zrozumiał, że po
każdej stronie barykady znajdują się różni ludzie, z charakterami
niezależnymi od koloru skóry, pozycji społecznej czy seksualnej
orientacji. „25. godzina” to przejmujący dramat dwuznacznego moralnie
bohatera (znakomity jak zawsze Edward Norton), sugestywna opowieść o
winie i (słusznej!) karze, a przy okazji także wspaniały portret Nowego
Jorku tuż po pamiętnym zamachu z 11 września, stylowo namalowany przez
Rodrigo Prieto przy akompaniamencie ![](https://lh3.googleusercontent.com/blogger_img_proxy/AEn0k_sqiFNzwYBFV49JZFaNWOdfUD9kzQhmJVtF6nNxNIHuea5R2zgHSyHH63q9VZMPWOc4vESjDUfyMLxzNeq6dcHFTpP_vYB6h6govj6AORsv-tFSHbA0koKHo0I8ow=s0-d)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz